Wakacje definitywnie się zakończyły. Dzieci w depresji, bo do szkoły, dorośli w depresji, bo do pracy, trzeba znów wejść do kołowrotka, tylko my zacieramy ręce, bo sezon wygładzająco-upiększająco-wyszczuplający powoli będzie się rozkręcał.
Czekamy w otwartych drzwiach gabinetów, gotowe porwać pierwsze klientki i dać im wszystko, czego chcą, czego nie wiedzą, czy chcą i czego definitywnie nie chcą. Po okresie letnim jesteśmy głodne zabiegów, niczym mięsożerca na zlocie wegan.
I tutaj trzeba dać pauzę. Długą pauzę. Ponieważ nie wszystkie zabiegi możemy zacząć robić od razu. Zacznijmy po staremu, od znanej nam już depilacji. Pacjentki przychodzą do nas po lecie. W lecie jest ciepło. Jest ciepło, bo Słońce jest wysoko i intensywnie grzeje. Intensywnie grzeje, czyli mocno opala. Mocno opala czyli skóra jest ciemna. Skóra jest ciemna, czyli do kitu a nie do zabiegu.
Sentencji „przed depilacją nie można opalać się miesiąc” nie wymyślono dlatego, że ładnie wygląda, tylko że ma zastosowanie w praktyce. Jeżeli opalenizna jest świeża, nie ruszamy lasera. Tu wiele pacjentek nam powie „oj tam Zosia/Kasia/Ziuta była na zabiegu, po wakacjach, miała depilację JAKIMŚ laserem i nic jej nie było, to strzelaj Pani”. Tak, jakimś laserem. Zawsze powtarzam, że jak ktoś w gabinecie, chce poszerzyć działalność i zakupić laser do depilacji, to niech kupuje najlepszy. Bo jak kupi tani, plastikowy badziew, to lepiej, jakby nabył dobrej jakości latarkę wojskową, bo najprawdopodobniej ona lepiej zadziała niż ten tani chłam. Skoro już mamy tego najlepszego Light Sheer, to niestety musimy mieć z tyłu głowy, że jest on diabelnie mocny. Prawidłowo użyty, zrobi wszystko na medal, natomiast błędów nie wybacza. Gdy damy się podejść tłumaczeniu klientki (Opalona? Nieee, ja mam taką karnację/Ja się opalałam, ale rok temu i tak mi się to trzyma/Ja nie wiem, skąd się to wzięło, wczoraj jeszcze tego nie było, może to przez wodę) i damy się namówić na zabieg, poparzenie gwarantowane. A jak poparzenie, to klientka ma pretensje, bo o ile przed zabiegiem jest do rany przyłóż, że na pewno będzie dobrze, że proszę się nie bać, że ja to biorę na siebie – to po zabiegu i po komplikacjach, z owieczki wychodzi diabeł tasmański.
Żeby sobie zaoszczędzić nerwów, a naszemu żołądkowi wrzodów, musimy niestety być asertywne i nauczyć się sprzeciwiać. Zawsze dobrze jest wcześniej poćwiczyć (poziom Basic – na mężu, poziom Master – na teściowej).
Nie martwmy się, jeżeli klientka się obrazi. One są jak małe dzieci, które myślą, że cokolwiek pokażą palcem, to to dostaną, a to tak nie działa. Ponadto zawsze lepiej jest mieć obrażoną klientkę, niż klientkę poparzoną, robiącą sobie kilka razy dziennie zdjęcie strupów na nogach i wrzucającą te foty na wszystkie możliwe portale, z odpowiednim komentarzem. Uważajmy nawet, jak wiemy, że delikwentka chodziła w spodniach i omijajmy stopy, bo na pewno były sandały, a o wklepywaniu tam kremu z filtrem to ja nie uwierzę, że ktoś to robi. W przypadku facetów, odpada kark, ponieważ panowie zakładają t-shirt z pierwszymi promieniami słońca w maju, na grilla, i sciągają go na jesieni, także kark jest bezpieczny bardzo późno.
Grunt to obserwować, pytać i myśleć. Dwa, trzy tygodnie później rozpoczęte zabiegi, to nie tragedia, a będziemy mieć spokojne sumienie. Wiadomo oczywiście, że jak klientka opali się na skwarkę, to nawet po tym okresie miesiąca parametry musimy dobierać bardzo ostrożnie, a delikwentka też musi zostać poinformowana, że seria będzie dłuższa, bo musimy to robić delikatnie i bezpiecznie.
Te same zasady dotyczą również zabiegów IPL. Tam też trzeba dać klientce czas na wyblaknięcie.
Na koniec coś pozytywnego:
– organizm się regeneruje, naskórek się złuszcza, także chcąc nie chcąc, w końcu klientki zblakną
– na skórze opalonej możemy wykonywać inne zabiegi, na przykład frakcyjnym, nieablacyjnym laserem ResurFX (czyli możemy wygładzać zmarszczki, które po opalaniu namnożyły się jak bakterie na szkiełku w laboratorium)