Dzisiaj będzie trochę o papierach, o tym, co trzeba odbębnić, ale tak naprawdę nie mamy tego ochoty robić. Niech więc sponsorem dzisiejszego tematu będzie sentencja „Nie chcem, ale muszem”. Mamy gabinet, mamy pomysły, mamy klientów, mamy Light sheera. Teraz, co zrobić, żeby to wszystko razem zagrało i zaowocowało zwiększającym się stanem naszego konta bankowego?
Najważniejszy jest czynnik ludzki. Wiele osób uważa, że już sama obecność Lightsheera w gabinecie zapewni nam sukces, zarówno marketingowy, jak i finansowy. Nie do końca. Laser sam nie będzie pracował, głowicę ktoś musi trzymać, tak samo jak rozmawiać z pacjentem i dopasowywać parametry.
Skupmy się dziś na tak nielubianej papierkologii, wywiadzie i egzekwowaniu podpisów, parawek i oświadczeń od naszych klientów. Czy to jest ciekawe? Nie. Czy jest ważne? Bardzo. Żyjemy w epoce Internetu, kamerek i smartfonów. Każdy może nagrywać, wrzucać to w neta, komentować, oczerniać, czepiać się czy oskarżać. To, co my możemy zrobić od swojej strony, żeby zabezpieczyć się przed tekstami typu „ja przecież to Pani mówiłam”, to mieć wszystko na piśmie.
Na lekcjach prawa jazdy uczono nas zasady ograniczonego zaufania, najczęściej w stosunku do pieszych. Bo nie wiadomo, co takiemu strzeli do głowy. Tak samo jest z naszymi klientami. Niektórzy z nich są chodzącym przeciwskazaniem, a mimo to starają się nas przekonać, że to nic takiego. Nowotwór? Oj tam, niewielki guzek. Stany zapalne? Nie, to nie zapalenie płuc, to tylko katar. Solarium? Nieee, taką mam karnację.
Właśnie w celu uniknięcia późniejszych problemów, naprawdę wymagane jest, abyśmy przeprowadzili rzetelny wywiad z naszym pacjentem. Rozumiem, że często nie ma czasu. Że jeden się spóźni, a drugi już przytupuje, że ta ma już umówione następne spotkanie, po tą dzwoni mąż, a ta właśnie dostała upust w drogerii i chce tam lecieć. Tu niestety zła wiadomość. Ten czas musimy znaleźć, bo brak papierkologii lubi się mścić w najmniej spodziewanym momencie. Podejrzewam, że nawet Avengers zrezygnowaliby z pracy w Polsce, dyby dowiedzieliby się, ile dokumentów muszą wypełnić.
Najważniejszy jest wywiad. Klient musi zaznaczyć wszystkie przeciwwskazania, musi poinformować nas o wszystkich zjadanych pigułach. Jeżeli widzimy puste miejsce w tabelce z wywiadem, dopytujemy. Przeciwwskazań do depilacji jest trochę i nie zostały one wymyślone po to, żeby zrobić na złość. One naprawdę dyskwalifikują pacjenta do zabiegu.
Wiele osób pyta, no dobra, ale jak mi pani Zosia mówi, że miała usuniętego guzka 10 lat temu i do teraz jest ok, to mogę zrobić, bo to tak dawno było. Nooooo…nie. Dla nas dawno, dla prawnika nie. Nie podejmujemy same takiej decyzji. Tak samo z łuszczycą na przykład. Aaaa, bo tylko tu, aaa bo takie małe zmiany, aaaa, bo koleżanka ma też a ją wydepilowali.
Nie. Wiem, że ta kasa, która miała być nasza, nagle ucieka w niebyt, ale nie ma wyjścia. Kolejna łamigłówka, to sprawdzenie, czy delikwent nie jest świeżo opalony. Każdy powie, a gdzie tam, pół roku temu to było. Albo, a co pani mówi, ja taką karnację mam. Aha, tylko dziwnie ta karnacja nagle rozjaśnia się w okolicach bikini, czyli w tych miejscach, które słońca nie widziały. Wyduszenie z pacjentki informacji, czy, kiedy i jak bardzo się opalała, jest dla nas kluczowe, bo każda świeża opalenizna w połączeniu z depilacją zaowocuje pięknymi poparzeniami, lub innym ustrojstwem. Ostrzeżenie na obecny czas, wiosenno- letni: nawet, jeśli nasza klientka, która depiluje nogi, się nie opala, uważajmy na stopy. Ja sama jestem jak wampir, nie znoszę słońca, ale chodząc w sandałach, klapkach, lub po prostu siedząc na balkonie, mimowolnie te stopy opalam. Bezpiecznie będzie wstrzymać się tam z depilacją.
Klientki, żeby nas przekonać do wykonania zabiegu, zrobią wszystko. Niestety, niczym Sobieski pod Wiedniem, musimy dać temu odpór. Nie możemy dać się przebłagać, przekonać lub zaszantażować. To my decydujemy, my wykonujemy zabieg i my bierzemy za to odpowiedzialność. Nie bójmy się powiedzieć „nie”.
Owszem, kilka klientek strzeli focha, ale większość doceni, że znamy się na robocie i poleci nas swoim psiapsiółkom. Dobrze, przebrnełyśmy przez wywiad, już wszystko mamy, teraz czas na podpisy klientek. Przed pierwszym zabiegiem muszą one parafować wszystkie oświadczenia. Że przeczytały, zapoznały się, zostały poinformowane o możliwych skutkach ubocznych i ewentualnych powikłaniach. To jest naprawdę ważne, ponieważ potem, gdy po zabiegu coś się stanie, a my nie mamy podpisanej karty lub zgody, klient jest na wygranej pozycji. Może nagiąć fakty, jak „Matrix” nagina rzeczywistość, a my nic nie zrobimy, bo nie mamy tej jednej, najważniejszej parafki.
Jak już mamy całą kartotekę dla tego naszego delikwenta, nie zapominajmy, żeby trzymać ją w bezpiecznym, zamkniętym miejscu. RODO nie śpi. Wiem, że to są duperele, że to drobnostki, że każdy o tym wie, pamięta, i że matko boska przecież ja to wszystko wiem i robię. Ja wiem, ale tak na wszelki wypadek, robimy to tysiąc razy, nie zapomnijmy zrobić to tysiąc i pierwszy.